Jaszczak: Kocham tego Medyka

Trener, prezes, osobowość, legenda. Krótko rzecz ujmując – Roman Jaszczak, mimo przerwy w rozgrywkach nie może narzekać na brak obowiązków. – Kocham tego Medyka – mówi w najnowszym wywiadzie na łamach serwisu "kobiecapilka.pl". O drużynie, planach na przyszłość, a także sprawach prywatnych mówi ojciec sukcesów Medyka POLOmarket Konin.

 

Jest pan kolejnym w tym kraju "człowiekiem z wąsem". Ma go pan chyba na wszystkich fotografiach i też jakoś nie pamiętam pana bez niego. Był kiedyś pomysł żeby go zgolić?

 

Oczywiście że tak i zrobiłem to kilka razy. Pierwszą osobą, która chciała abym to uczynił był mój ojciec. Miałem chyba 26 lat i zgoliłem go na jego prośbę. Kiedy tata pewnego dnia odpoczywał po powrocie z pracy, przez dłuższą chwilę nic nie mówił. W końcu powiedział – A już może lepiej jak go będziesz miał? Zgoliłem go też jakieś dwa, trzy lata temu i osoby dorosłe mówiły, że dobrze zrobiłem. Że wyglądam jakbym miał z 10 lat mniej. Natomiast młodzież – a w takim środowisku głównie się obracam – wybuchała śmiechem. Pewnego razu Marek Anglart, prezes Pragi Warszawa, podszedł i powiedział – Zapuść tego wąsa bo z nim wyglądasz lepiej. Pewnie gdybym został bez wąsa przez dłuższy okres czasu ludzie by się przyzwyczaili. Jakoś nie przywiązuję do tego wielkiej wagi.

 

W piłkę jako chłopak zaczynał pan grać u Mariana Paska, którego imię nosi dzisiaj stadion przy ulicy Dmowskiego. Jak go pan wspomina?

 

W piłkę nożną zaczynałem grać u pani Czesławy Haliny Michurskiej. Drużyna nazywała się Zjednoczenie Konin, miała boisko w Malińcu (osiedle w Koninie), stamtąd zostałem wytransferowany do Zagłębia Konin, ale jeszcze nie przez pana trenera Mariana Paska tylko przez Mirosława Bulińskiego. U niego stawiałem pierwsze kroki w Zagłębiu (dzisiejszy Górnik Konin) aż w końcu trafiłem pod skrzydła trenera Mariana Paska. O zmarłych źle się nie powinno mówić… Pana Mariana wspominam zarówno z tych dobrych jak i z tych złych rzeczy. Jeżeli chodzi o te dobre, to przez wiele lat pan trener Marian Pasek był moim wzorem. Jako młody trener swoje zajęcia prowadziłem na bazie tego, czego nauczyłem się u pana trenera.
 
 

Obecnie ma pan swojego ulubionego trenera? Kogoś, kogo pan podpatruje?

 

Życie mnie nauczyło, że od każdego trenera można wyciągnąć coś dobrego. Techniki stosowane spośród wszystkich wielkich trenerów w piłce męskiej nie mają przełożenia na futbol kobiecy. Być może niektórzy szkoleniowcy się zdziwią ale naprawdę można prowadzić fajny proces szkoleniowy na bazie kilku ćwiczeń. Najważniejsze są jego osobowość oraz charyzma. Bazując na swoim ponad trzydziestoletnim doświadczeniu w pracy z kobietami, uważam, że sam warsztat nie ma większego znaczenia, wystarczy kliknąć w internet i jest.

 

Miał pan jakieś propozycje z klubów Ekstraklasy czy w ogóle z klubów męskich?

 

Jako młody człowiek marzyłem o tym. Zaczynałem karierę jako trener juniorów młodszych Górnika Konin, równocześnie byłem trenerem bramkarzy Górnika Konin, trenerem kadry trampkarzy młodszych ówczesnego województwa konińskiego. Byłem asystentem trenera Bieleckiego w trzecioligowym (dzisiejsza II liga) Turze Turek. Kiedy zdecydowałem się na pracę w Zespole Szkół Medycznych i kiedy po kilku miesiącach zaproponowałem dziewczynom grę w piłkę nożną wiele razy zastanawiałem się nad tym czy nie prowadzić również zespołu męskiego. Były to trudne czasy, ale zawsze dochodziłem do wniosku, że jak mam mieć na treningu sześciu, siedmiu facetów i w niedzielę rano zbierać skład po knajpach to zdecydowałem się zostać z dziewczynami.  Z perspektywy czasu, biorąc pod uwagę wszystko co się wydarzyło, oceniam to jako dobry wybór.

 

Grał Pan na pozycji bramkarza. Od początku?

 

W klubie tak, natomiast w dzieciństwie moim marzeniem było zostać napastnikiem. Kiedyś byłem bardzo szybki i skuteczny, grałem w reprezentacji Szkoły Podstawowej nr 10 u pana Zenona Chatłasa,. Któregoś razu kolega, który stał na bramce bardzo mnie zdenerwował, bo puszczał tzw. szmaty. Stanąłem w bramce i powiedziałem – ja ci teraz pokażę. Oczywiście pierwsza bramką jaką wpuściłem to była okrutna "szmata", ale żeby wszystkim – także sobie – pokazać, że potrafię, postanowiłem zostać dobrym bramkarzem. Nie wiem czy nim byłem ale przez wiele lat grałem na tej wymagającej pozycji.

 

Pomijając fakt, że stworzył pan kobiecą piłkę w Koninie jest pan także częścią historii Górnika Konin.

 

Byłoby mi miło gdyby ktoś tak to odbierał bo nie zawsze tak to się układa. Przez wiele lat walczyłem o prawa kobiet i koledzy z Górnika o mnie zapomnieli.

 

Spotkał się pan w klubie z Andrzejem Woźniakiem? (były reprezentant Polski, "Książę Paryża")

 

Oczywiście! Kiedy ja byłem w Górniku bramkarzem nr 1, Andrzej Woźniak był młodym człowiekiem. Razem trenowaliśmy, Andrzej przychodził do mnie  na moje zajęcia więc w jakimś stopniu przyczyniłem się do jego rozwoju. Wtedy był uczniem szóstej czy siódmej klasy podstawówki, to były jego początki. Przychodził do mnie na zajęcia indywidualne. Zresztą nie tylko on, byli także Skórzewski, Burlaga i inni.

 

Z Górnika sam pan odszedł czy klub tak postanowił?
 

 

Jeden z trenerów powiedział mi, że dwóch magistrów w drużynie to o jednego za dużo. Inna sprawa – miałem 26 lat, a Andrzej Woźniak 18. Czułem się pierwszym bramkarzem, ponieważ w tamtym momencie byłem zdecydowanie lepszy. Któregoś dnia na przedmeczowym treningu dowiedziałem się, że ma bronić Andrzej. Okazało się, że tylko dlatego, że przyjechał jakiś obserwator. Klub chciał Woźniaka dobrze sprzedać, więc Andrzej musiał grać. Byłem wtedy jedynym chłopakiem, który nie był na utrzymaniu kopalni (jeden z ówczesnych sponsorów Górnika) ponieważ miałem etat w szkole. Wydawało mi się, że jako nauczycielowi nie wypada siedzieć na ławce, kiedy moi uczniowie na to patrzą (teraz uważam to za błąd). Obraziłem się i opuściłem trening, a wieczorem zadzwonili działacze z Tura Turek i po kilku dniach grałem już w Turku.

Karierę piłkarską zakończył pan dlatego, że brakowało już czasu czy….

 

…właśnie dlatego. Po zakończeniu umowy z Turem Turek grałem w Polonii Golina, Budowlanych Słupca (dzisiejszy SKP), Sokole Kleczew. W wieku mniej więcej 30 lat stać mnie było na to aby we środę jechać na trening, w sobotę na mecz ale potem już liga zaczęła kolidować z obowiązkami w Medyku. Treningi z dziewczynami zaczęły się pod koniec 1984 roku a jeszcze do 1988 kontynuowałem karierę piłkarską, którą zakończyłem we wspomnianym Sokole Kleczew.

 

Jak Pan wytrzymuje tyle lat? Mam na myśli tylko piłkarki.

 

Mam wielką przewagę, że jestem prezesem. W Medyku było wiele trudnych sytuacji. W wielu klubach piłkarki zmieniały trenerów, w Medyku ja zmieniałem piłkarki. Przez tyle lat nic się nie zmieniło.

 

Czy żona akceptuje to, że nigdy nie ma pana w domu?

 

Należy zapytać o to żonę. Wielu moich kolegów, nie tylko trenerów, ożeniło się z piłkarkami a ja mam od 37 lat tą samą żonę, która nie była piłkarką.

 

A jak tę pasję odbierają pańskie dzieci?

 

Moja córka, Agnieszka, grała w Medyku osiem lat. Zdobyła parę medali juniorek i juniorek młodszych. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że reprezentantki Polski nigdy z niej nie będzie. Więc kiedy żona z córką poinformowały mnie, że nasza pociecha nie pójdzie do klasy sportowej, nie protestowałem. Córka poszła do I Liceum Ogólnokształcącego, potem ukończyła filologię angielską. Syn był utalentowanym piłkarzem ale nie wszystko poszło po naszej myśli. Obecnie jest magistrem fizjoterapii i teraz może razem ze mną dzielić moją życiową pasję. Pomaga nam jak tylko może. Każdy musi znaleźć swoją drogę.

 

Pamięta pan debiut Medyka w rozgrywkach drugiej ligi z Tramwajarzem Bytom? (18 maja 1985 roku)

 

Pamiętam. Ten mecz był w Bytomiu, przegraliśmy 0:1 a bramkę straciliśmy po rzucie wolnym, którego nie było.

 

Podobno za najładniejszą bramkę, przynajmniej do sezonu 1994/1995, uznał pan trafienie Bożeny Witkowskiej na 2:2 w wyjazdowym meczu z Zagłębiem Dąbrowa Górnicza.

 

Pamiętam tę bramkę! W pełnym biegu, z pierwszej piłki trafiła z 30 metrów w samo okienko. W tym meczu także, co już przykre, Dorota Konefał złamała nogę.

 

Skoro ma pan tak dobrą pamięć może opowie pan jeszcze o jakichś fajnych bramkach?

 

Po każdym meczu, kiedy leżę w domu, zanim zasnę, mam zamknięte oczy i analizuję, każdą sytuację. Z każdego meczu. Czasami potrafię powiedzieć kto, w której minucie, kto podawał, kto strzelał… Czy głową, czy nogą, pamiętam wszystko.

 

Kiedyś się mówiło, że "Medyk Konin to Roman Jaszczak, biurko i walizka". Ile jest w tym prawdy i jak wiele zmieniło się dzisiaj?

 

Dwa lata temu na klubowej wigilii było 23 pracowników. Nie były to co prawda osoby, które pracują w klubie na cały etat ale tylu ich jest. Sam byłem zaskoczony. Dwie  panie z Zarządu, dziewięć trenerek, czterech trenerów, czterech fizjoterapeutów, w tym jeden z nich pracuje jako wolontariusz. Jest pani doktor, trzech pracowników biurowych. Kierowcy, którzy nas wożą na mecze. Pewnie ktoś jeszcze się znajdzie. (śmiech)

 

Wyróżnienie dla klubu czyli powołanie Marzeny Maląg do seniorskiej reprezentacji Polski wszystkim w Koninie musiało sprawić mnóstwo satysfakcji?

 

Na tamte czasy Marzena to była naprawdę klasowa piłkarka. Miała świetne warunki fizyczne, ciąg na bramkę, niesamowity strzał z daleka. Piłka szukała jej w polu karnym. Świetnie grała głową, była bardzo ambitną, waleczną zawodniczką. To nie było wyróżnienie, jej należała się gra w reprezentacji Polski.

 

W wywiadzie udzielonym Newsweekowi w 2012 roku powiedział pan, że kiedyś środowisko mówiło o panu "A, to ten… od kobiet". Nadal tak jest?

 

Myślę, że tak.

 

Z zespołów juniorskich do pierwszego składu Medyka przebiło się wiele zawodniczek, które także dzisiaj decydują o obliczu zespołu. Żeby wspomnieć tylko Natalię Pakulską, Aleksandrę Sikorę, Martę Woźniak, Natalię Chudzik i wiele innych. A były też choćby Sandra Sałata, Sandra Lichtenstein, Anna Błażejewska, Paulina Rytwińska, Kinga Kwitowska, Patrycja Wiśniewska, Sylwia Matysik… Nie wspominam nawet o Ewie Pajor.

 

Kasia Konat… Dużo, dużo więcej… Pamiętam rocznik 1986, Kasia Rusek, Kamila Darda, dwa "Piorunki" (Katarzyna i Anna Pioruńska), Anna Błażejewska, Karolina Wolska, Joanna Płonowska… To była tylko jedna klasa piłkarska, z której wyszło kilkanaście reprezentantek Polski. Wtedy nikt tego nie dostrzegał. 

 

Z obsadą jednej pozycji na boisku chyba nigdy nie było problemów. Mam na myśli bramkę. Przez tyle lat przewinęło się wiele świetnych bramkarek. I tu znów wymienię kilka nazwisk zaczynając od Ani Szymańskiej. A wcześniej: Aleksandra Komosa, Katarzyna Jankowska, Agnieszka Gajdecka (Śmiechowska), Kaja Ożgo, Monika Kachnowicz…

 

Był taki okres, że w Medyku grały dwie reprezentantki Polski seniorek (sezon 1996/1997). Trenerem był pan Leszek Baczyński z Sosnowca i powoływał Monikę Kachnowicz i Agnieszkę Gajdecką. Te dwie panie w Koninie broniły po 45 minut albo co mecz inna. Obecnie również nie mamy problemów z obsadą bramki, ponieważ mamy Anię Szymańską. Rezerwową była młodzieżowa reprezentantka Polski, Karina Kałużna. Mamy Jagodę Sapor, Monikę Sowalską, Suzi Sirekanyan, Natalię Dominiczak. Dominiczak była trzecią bramkarką w juniorkach młodszych a okazało się, że została najlepszą golkiperką w Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. Nie wiem z czego to wynika. Z tradycji? Z dobrej pracy trenerów bramkarzy?

 

Może dlatego, że sam był pan bramkarzem i wie pan jak do nich trafić?

 

Też tak może być, ale obecnie mało zajmuję się tą przestrzenią pracy w klubie.

 

Medyk ma mnóstwo sukcesów z drużynami młodzieżowymi. Któryś jest dla Pana szczególnie cenny albo jakiś pamięta pan bardziej niż inne?

 

Wszystkie złote medale są fantastyczne. Natomiast jeden z nich sprawił mi mnóstwo satysfakcji a jednocześnie trochę rozterek. Drużynę juniorek prowadziłem przez 10 lat i najpierw zdobyłem brąz, srebro a potem przez osiem lat z rzędu złoto. I kiedy w kolejnym roku zdobyliśmy srebro, zadzwonił telefon z miasta z pytaniem: co się tam dzieje? Wyobraża pan sobie? I to właśnie było to rozczarowanie o którym wspomniałem. Czy tytuł wicemistrza Polski to jest porażka? Z jednej strony ogromna radość a z drugiej…

 

Kiedyś w prywatnej rozmowie potwierdził mi pan zainteresowanie ze strony rosyjskiej Zwiezdy Perm. Podobno oferta była atrakcyjna finansowo. Dlaczego jej pan nie przyjął?

 

Musiałbym wziąć bezpłatny urlop w szkole ponieważ jestem nauczycielem. Powiem panu szczerze – ja kocham tego Medyka… Ludzie różnie mówią, ale nie o to chodzi. Wtedy chyba nie byłem przygotowany na to aby znaleźć swojego następcę. Rozważyłem wszystkie za i przeciw. Wtedy przynajmniej nie byłoby tak, że odejdzie trener. Proszę mi powiedzieć co dzieje się z Medykiem, kiedy ja wyjeżdżam na rok czy dwa do Rosji lub innego kraju…?
Teraz Medyk cały czas idzie do przodu. I organizacyjnie. I sportowo. I medialnie. Jeszcze nigdy nie zatrzymaliśmy się w miejscu. Zapewniam, że albo pójdziemy krok do przodu albo… Jestem za starym człowiekiem, aby dreptać w miejscu. Poza tym gdybym przyjął tę propozycję nigdy bym nie został selekcjonerem reprezentacji. Nie każdy w Polsce może nim być. To było moje wielkie marzenie. Dlatego później swoją decyzję oceniłem bardzo pozytywnie. Nigdy nie miałem w planach pracować za granicą dlatego tamta oferta była dla mnie zdumiewająca.

 

Otrzymał pan kiedyś propozycję sprzedaży Medyka?

 

Tak. Ale chwila, co znaczy sprzedać?

 

Ktoś przychodzi, kładzie duże pieniądze na stole i mówi: Panie Romanie… Za te pieniądze będzie pan odpoczywał do końca życia. Już nie będzie musiał się pan z nikim użerać i niczym martwić. Zostanie pan honorowym prezesem, a klub będzie dalej funkcjonował tyle, że na innych zasadach?

 

Było inaczej. Ktoś zaproponował wielką kasę i powiedział, że klub od dzisiaj nazywa się tak i tak. To były dżentelmeńskie rozmowy. Nigdy takiej propozycji nie potraktowałem poważnie i myślę, że nigdy bym tego nie zrobił.

 

Zmieńmy temat. Nie jest Pan zwolennikiem powstawania żeńskich odpowiedników Wisły czy Legii…

 

Nie! W przeciwieństwie do pana przewodniczącego Padewskiego. Tylko, że pan przewodniczący myśli, że jak da klub dużej drużynie męskiej to zdaniem przewodniczącego ten klub da żeńskiej sekcji trenerów, boiska do treningów. To nieprawda! Mogę panu podać mnóstwo przykładów na to, że każdy problem finansowy w klubie męskim to likwidacja sekcji żeńskiej.

 

Albo obcięcie kosztów jak w Zagłębiu Lubin.

 

Właśnie. Podam przykład. Kiedyś w Koninie jeden z kierowników chciał na siłę założyć klub zapaśniczy. Była kasa, sprowadzili trenera, dali mu mieszkanie i zapasów w mieście jak nie było tak nie ma. Jestem zwolennikiem wspierania takich ludzi jak ja, bo coś jesteśmy w stanie zrobić. Ściąganie zawodników z zewnątrz dla doraźnych korzyści to nie jest wyjście. Nigdy. Przykład Zagłębia jest dobry. Kiedyś była Ziemia Lubińska. Poszli do męskiego klubu i co się stało? Sami się za to zabrali, a z żeńskiego klubu nie został nikt.

 

Jak doszło do tego, że został pan asystentem trenera młodzieżowej kadry Polski, Józefa Kopecia?

 

Jemu trzeba by zadać to pytanie. Byłem postrzegany jako młody, dobrze zapowiadający się, mocno zaangażowany człowiek i chciano to wykorzystać. Organizowałem wiele imprez, zostało to dostrzeżone i zapewne to była nagroda. Pan Józef chciał abym zastąpił go na stanowisku pierwszego trenera młodzieżówki. Jak odchodził to powiedział, że odejdzie tylko wtedy, jeżeli wywalczy żebym ja był jego następcą.

 

W końcu został pan trenerem seniorek. – Tak naprawdę nie dociera jeszcze do mnie, że zostałem trenerem reprezentacji. – mówił pan tuz po nominacji. To było dla pana aż tak duże zaskoczenie?

 

Tak, dlatego, że bardziej byłem przygotowany dwa lata wcześniej gdy był konkurs na trenera selekcjonera. A stało się wszystko nagle. 4 stycznia odbyło się pierwsze posiedzenie Wydziału Szkolenia PZPN, na którym była rozważana sprawa wyboru opiekuna kadry. Z powodu braku awansu ze stanowiska zwolniono trenera Roberta Góralczyka, który chwilę później zaczął pracę w męskiej piłce (Polonia Bytom). Pierwsze spotkanie odbyło się 4 a już 11 stycznia zarząd zatwierdził mnie jako selekcjonera i to do mnie nie docierało.
Poprzednio był konkurs i trzeba było w wyznaczonym terminie złożyć aplikację, napisać wizję prowadzenia reprezentacji. Był termin posiedzenia komisji, która miała wybierać trenera. Było pięciu kandydatów, w tym jeden ze Szkocji a ostatecznie zaakceptowano tylko trzech ponieważ było dużo nieścisłości w dokumentach aplikacyjnych. Trener Góralczyk nie złożył dokumentów w terminie a spotkałem go dopiero podczas egzaminu. W komisji byli Jerzy Engel, Antoni Piechniczek… Po dwóch latach oni zapytali o opinię Wydział Szkolenia a ten stwierdził, że dwa lata wcześniej były rozmowy, że są ci sami kandydaci (poprzednio o posadę selekcjonera ubiegał się również Wojciech Basiuk). Wtedy wygrał Góralczyk, Jaszczak był drugi a Basiuk trzeci – zdaniem komisji – a teraz Wydział Szkolenia PZPN moją osobę zaopiniował pozytywnie. Dlatego to było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nie ukrywam jednak, że było to moim marzeniem.

 

Selekcjonerem został Pan w 2011 roku. Z Józefem Bergierem, ówczesnym szefem piłki kobiecej w PZPN, zupełnie nie było Panu po drodze.

Jemu nie było ze mną po drodze natomiast mnie było po drodze z nim. Dlaczego? Jako kandydat na Przewodniczącego Wydziału Piłkarstwa Kobiecego nie chciałem nim zostać ponieważ jak już wcześniej wspomniałem moim marzeniem była praca selekcjonera. Kiedy nie chciałem przyjąć posady przewodniczącego ówczesny prezes PZPN, Grzegorz Lato, polecił mi wskazanie kandydata. Po rozmowie  z kilkoma działaczami piłki kobiecej wskazałem na pana Bergiera. A potem okazało się, że jemu nie było ze mną po drodze… Było mi bardzo przykro z tego powodu.

 

24 sierpnia 2011 roku prowadzona przez pana kadra Polski, przegrała 0:2 z Francją, ale istotniejsze jest to, że na trybunach zasiadło 20 tysięcy kibiców. Jakiś czas temu powiedział mi pan, że ten mecz miał być rozegrany w Polsce ale Francuzi tak bardzo chcieli grać u siebie że zapłacili za przelot i pobyt naszej kadry.

 

Francuzi zdobyli czwarte miejsce (przegrana w meczu o 3 miejsce ze Szwecją 1:2) na MŚ rozgrywanych w Niemczech i był to dla nich ogromny sukces. Mecz z Polską miał być nagrodą dla kibiców za wszystko co zrobili dla swojej reprezentacji. Francuzi zdecydowali zaprosić się nas do siebie, ponieważ rok wcześniej był tam trener Robert Góralczyk, a także ja, jako szef ekipy, jeszcze jako członek Wydziału Szkolenia WPK. Francuzi nas zaprosili ponieważ chcieli drużynę słabszą. Po spotkaniu było nam miło ponieważ trochę im się postawiliśmy.

 

Statystycznie pańskie wyniki jako trenera kadry są niezłe. 15 meczów, w tym 7 zwycięstw, 2 remisy i 6 porażek, bramki 27-15. A mimo to pożegnał się pan z zespołem. Tak krótki okres, zwłaszcza w pracy z paniami, nie dał odpowiedzi na pytanie jak zespół by się rozwinął pod pańskim przywództwem.

 

W drugim roku pod moją wodzą graliśmy zdecydowanie lepiej. Możemy porównać, eliminacje Mistrzostw Europy są grane na przestrzeni dwóch lat. W pierwszym okresie przegraliśmy 0:5 z Włochami, z Rosją 0:2. A w drugim okresie, pomimo meczów rozgrywanych na wyjeździe, przegraliśmy z Włochami 0:1 po golu w 89 minucie z rzutu karnego, którego absolutnie nie było. Wymusił go Alessandro Altobelli, w przeszłości wielki piłkarz (historyczna postać Interu Mediolan), który był wtedy trenerem damskiej reprezentacji Italii. Potem polecieliśmy do Moskwy, gdzie zremisowaliśmy 1:1. Wygrana z nami dawała im bezpośredni awans a tymczasem nasi wschodni sąsiedzi musieli grać baraże (awans Rosji po barażach 3:1 z Austrią, 2:0 na wyjeździe i 1:1 u siebie). Nasza kadra zanotowała ogromny jakościowy skok do przodu. Na początku mojej pracy kilka zawodniczek nie miało do mnie zaufania. Przyszedł trener klubowy a moi poprzednicy nie trenowali wcześniej w lidze. Wielu zawodniczkom nie było ze mną po drodze. Doszły do mnie plotki, że kilka zawodniczek napisze pismo do PZPN w którym będą się domagać zwolnienia mnie z funkcji trenera. Uważam, że pierwszym rokiem pracy przekonałem piłkarki zarówno do swoich metod szkoleniowych jak i do swojej osoby. Dlatego właśnie uważam, że uczyniliśmy ogromny postęp w naszej grze. A jak dodatkowo statystyki to potwierdzają jest mi tym bardziej miło. Jednocześnie bardzo żałuję, że nie pozwolono mi kontynuować mojej pracy i odbieram to jako decyzję polityczną (zmiana władzy w PZPN) a nie merytoryczną.

 

Czy to prawda, że przed meczem z Unią Racibórz, który decydował o mistrzostwie Polski w sezonie 2010/2011, będąc ówczesnym trenerem kadry narodowej kobiet, powiedział Pan, że jako opiekun kadry wolałby Pan, żeby wygrała Unia, a jako osoba związana z Medykiem, żeby wygrał Medyk? (4 czerwca 2011 Medyk przegrał 0:3 ale żeby zdobyć tytuł musiał wygrać, Unii wystarczał remis)

 

Nic takiego nie miało miejsca.

 

Jest jakiś dziennikarz czy redakcja, którym nie udzieliłby Pan wywiadu?

 

Nie będzie takiej sytuacji ponieważ nie jestem człowiekiem, który się obraża i zrobię wszystko żeby kobieca piłka nożna rozwijała się coraz bardziej. Natomiast dziwię się takim redakcjom jak Piłka Nożna czy Przegląd Sportowy, które praktycznie ignorują to co robimy. Dlaczego o nas nie piszą? Piłka nożna kobiet prezentuje taki sam poziom w rywalizacji z europejskimi zespołami jak koszykówka czy piłka ręczna. Jeżeli chodzi o zasięg dyscypliny, o ilość trenujących zawodniczek, o ilość lig, zdecydowanie je przewyższamy. Jakim prawem główne czasopisma sportowe o tym nie piszą? Tym bardziej, że statystyki oglądalności zdecydowanie działają na naszą korzyść. Pytam – dlaczego? Jeden program Cafe Futbol nic nie zmieni, a przy okazji prezentował stanowisko jednej strony.

 

Mecz z Glasgow City LFC na Podwalu zgromadził tłumy, jakich ten stadion nie widział od końca lat 90-siątych. A to, że bilety były po złotówce i przyszło dużo szkół nie ma znaczenia. Jakby nie chcieli i tak by nie przyszli.

 

W Koninie jest wielkie zapotrzebowanie na dobrą piłkę. I nikt mi nie wmówi, że Medyka nie chce nikt oglądać. Mało tego. Część kibiców Górnika przychodzi również na Medyka. Proponowałem kiedyś Górnikowi abyśmy grali mecze razem, tzn. jeżeli oni zaczynaliby swój mecz o 17 to my o 14:30. Wtedy mieliby 45 minut na rozgrzewkę a kibice mogliby w tym czasie skorzystać z cateringu czy cokolwiek. Kwestia organizacji czasu kibiców. Ale Górnik nigdy się na to nie zgodził.

 

Kiedy okazało się, że w Lidze Mistrzyń Medyk wylosował francuski Olympique Lyon, powiedział mi Pan: "Osobiście jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Pracowałem całe życie na to aby pojawiły się tu Francuzki, nie tylko w Polsce ale właśnie na naszym stadionie w Koninie. Graliśmy kilka razy z Francją ale nigdy w Polsce. Nie tak jak męskie drużyny, które zapłacą milion dolarów i na jakiś towarzyski mecz ściągną topową drużynę, która przyjedzie w rezerwowym składzie. Jedna z najlepszych drużyn na świecie przyjedzie do Konina i na naszym stadionie zagra z moją drużyną mecz o punkty, to jest największy sukces". Nadal pan tak uważa?

 

Do tej pory ponieważ uważam, że największy sukces jest przed nami.

 

Większość miała świadomość, kogo wylosował polski zespół. Jak ktoś liczył na 5:0 dla koninianek, mógł utworzyć męską drużynę pod nazwą "Medyk Konin" i zagrać nią na Play Station.

 

Zgadzam się.

 

Po tym dwumeczu Ania Szymańska nie przyszła po podwyżkę?

 

Kontrakty są skonstruowane tak, że nie ma takiej możliwości ale jeśli mówimy o Ani to uważam, że Ania w Koninie zagrała średnio za to w Lyonie zagrała na poziomie światowym.

 

W FIFie 16 pojawiły się damskie reprezentacje. Interesują w ogóle pana takie klimaty?

 

Nie i tylko z tego powodu, że nie mam czasu.

 

Z czerwcowego wywiadu z Martą Woźniak jedno zdanie w pamięci utkwiło mi najbardziej: Robię to co kocham. A jeżeli robi się to, co się kocha, to nie można powiedzieć, że coś jest nudne. Właściwie nic dodać nic ująć.

 

Robię to, co kocham. To, co lubię. To, o czym zawsze marzyłem. Wszystko na ten temat.

 

Karina Kałużna i Sandra Zigić już nie będą grały w Medyku?

 

Karina sama zrezygnowała. Natomiast Sandra po kontuzji przechodzi rehabilitację w rodzinnych stronach. Jesteśmy w kontakcie.

 

Jak by pan ocenił "Suzi"? (Syuzanna Sirekanyan zastąpiła Karinę Kałużną w roli drugiej bramkarki w pierwszym zespole Medyka)

 

"Suzi" to ambitna i pracowita dziewczyna, która chce być bardzo dobrą bramkarką.

 

Dlaczego z klubu odszedł Bosko Lucić? (trener bramkarek od jesieni 2014 do jesieni 2015)

 

Postanowił zakończyć współpracę.

 

Czuje się pan doceniany w Koninie?

 

Dziękuję sponsorowi i Prezydentowi Konina. Dziękuje wszystkim, którzy nas wspierają ale… Jak zdobyłem drugie mistrzostwo Polski seniorek prezydent miasta odpisując na mojego smsa napisał: Nie mogę doczekać się spotkania z mistrzyniami. Po tym SMSie Medyk zdobył jeszcze pięć złotych medali. Piszą do nas ludzie z całej Polski, dostajemy setki emaili i smsów. A jak pan myśli – ile jest z Konina? Ja już nie muszę nic nikomu udowadniać. Wszyscy mówią, że nikt tego nie ogląda a ile było osób na meczu z Glasgow? A z Lyonem? Oglądają? Oglądają. Co ja mogę jeszcze zrobić? Jestem tym wszystkim zmęczony.

 

Jest jakiś plan zimowych przygotowań?

 

Cały czas nad tym pracujemy. Planowaliśmy obóz w Turcji, ale ze wzglądu na sytuację polityczna tam panującą  prawdopodobne są dwa obozy w Polsce i sparingi z kilkoma drużynami  zagranicznymi. Za wcześnie by mówić o konkretach.

 

Czego należy Medykowi życzyć w następnych latach?

 

Żebyśmy cały czas szli do przodu. Żeby Medyk w dalszym ciągu się rozwijał, nigdy nie zatrzymał się w miejscu.

 

Kobiecapiłka.pl